czwartek, 5 marca 2015

blw od strony gadżeciarskiej, czyli praktyczne porady, co może się przydać

Zgodnie z zapowiedzią - dziś post o tym, jak ułatwić wprowadzanie stałych posiłków. Czyli gadżety, które z czystym sumieniem mogę polecić :) (nie, to nie jest post reklamowy!) 

BLW to tak naprawdę Baby-Led Weaning, czyli pozwolenie dziecku na to, by to ono decydowało, w jakich proporcjach chce dostawać mleko i inne jedzenie. W domyśle: to dziecko decyduje o odstawieniu piersi i przejściu na wyłącznie stałe posiłki. 
Jak widać niewiele ma to wspólnego z polską wersją: Bobas lubi wybór. Skrót co prawda został zachowany, ale znaczenie jest nieco inne. W efekcie niektórzy uważają, że jeśli bobas lubi czekoladę, to należy mu ją dać. Eh, te niefortunne tłumaczenia. 

Jeśli nasze dziecko jest już gotowe na stałe posiłki (o tym, kiedy jest na to czas, pisałam tutaj), to można przystąpić do dzieła. I tu często-gęsto rodzice doznają rozczarowania, bo dziecko zachowuje się inaczej niż MYŚMY SIĘ SPODZIEWALI. Z moich obserwacji wynika, że wiele mam (bo to one zwykle wprowadzają blw, jako te, które są z dzieckiem w domu) rezygnuje z tej metody po kilku - w ich mniemaniu - nieudanych próbach. 

Trudno się dziwić. Ja też miałam spore wątpliwości, kiedy jedzenie zamiast do buzi trafiało na podłogę. Albo było wsmarowane w stół. Albo w ubranka. Albo w twarz. Albo we mnie. Ale, ale - to wszystko jest normalne. Pamiętacie, kiedy pierwszy raz piekliście ciasto? Śmiem twierdzić, że kuchnia nie wyglądała wtedy jak sterylne laboratorium. Może nawet wyszedł Wam zakalec i cała robota na nic. A pierwsza jazda na rowerze? Obstawiam, że większość zaliczała kilkukrotnie glebę (ale może jest wśród Was ktoś, kto z marszu wystartował w Tour de France?). No właśnie. Wszystkiego trzeba się nauczyć - jedzenia też. Obserwując próby mojego syna, zrozumiałam, jaka to trudna sprawa - te posiłki. Rolą rodzica jest cierpliwie towarzyszyć dziecku w tych próbach. Prędzej czy później odniesiecie sukces. Rodzic ma tylko nie przeszkadzać, dbać o bezpieczeństwo, dostarczać towar do eksperymentów jedzeniowych i oczywiście sprzątać. :D 

No dobrze. Po kolei. Jak to wszystko ogarnąć? 

1. Kupić dobre krzesełko do karmienia. My mamy takie: 

Jest bardzo fajne nie tylko dlatego, że jest ładne, drewniane i wyjątkowo stabilne. Zaletą babydan chair jest także to, że rośnie wraz z dzieckiem: 



Jest świetne i naprawdę warte swojej ceny (wierzcie mi, bywają dużo droższe krzesełka, które nawet nie umywają się do tego). W tym miejscu dziękujemy dziadkom, którzy sprezentowali ten praktyczny mebel z okazji Chrztu Świętego :) :* 
Mamy też drugie krzesełko, które stoi u moich rodziców. To popularna ikeowa antylopa. Ja jednak wolę nasze, ponieważ dziecko je bezpośrednio ze stołu, jest pełnoprawnym uczestnikiem rodzinnych posiłków. 

2. Zaopatrzyć się w matę lub coś w tym stylu, dzięki czemu podłoga nie ucierpi. Braliśmy pod uwagę podkładkę pod krzesło z ikei, ale w końcu wygrała taka urocza mata, którą można z łatwością złożyć i opłukać. Przeżyje nawet pralkę. 




3. Śliniaczki...hmmm...przetestowałam wiele firm i wiele rodzajów. Wnioski? Najlepiej rozebrać delikwenta do pieluszki i po posiłku otrzepać z okruchów, a potem wpakować do wanny. Spora oszczędność ubrankowa. Śliniaczków używamy poza domem. 

4. Jeśli macie krzesełko dosuwane do stołu, to warto pomyśleć o jakiejś podkładce pod jedzenie. Jakiejkolwiek. Byle była zmywalna. Nam przydają się też klamerki do obrusu, którymi przyczepiamy podkładkę. 

Na dobry początek to wystarczy. Po jakimś czasie przyda się jeszcze:  

5. Kubeczek treningowy - w naszym przypadku polecany między innymi przez logopedów - doidy cup (żadnych niekapków, o butelce nie wspomnę). 


6. Miseczka. My mamy z gumową przyssawką, dzięki czemu zawartość nie ląduje od razu poza naczyniem. Zaznaczam - od razu, bo mój sprytny synek prędzej czy później ją odczepia. 

7. Pierwsze sztućce. Mamy zestaw z łyżeczką i widelczykiem, ale na razie w użyciu jest tylko łyżka. Od niedawna Franek zaczyna kombinować, jak by jej tu użyć. Próby na razie kończą się niepowodzeniem i ostatecznie wyjada wszystko łapkami. Ale ewidentnie kombinuje! A do niedawna łyżeczka była tylko zabawką, którą albo dzierżył w dłoni, albo którą walił w stół :D 


No dobra. Od wczoraj wiemy już, kiedy. Od dziś wiemy już, za pomocą czego. A od jutra będziemy wiedzieć, jak. Zapraszam na kolejny wpis o blw. Będzie też notka o tym, co możemy zaproponować przyszłemu smakoszowi (lub - jak w naszym przypadku - żarłokowi). 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz