środa, 20 maja 2015

kult czapki

Maj w rozkwicie. Pierwsze prawdziwie upalne dni w tym roku. Fanką skwaru nie jestem, więc na wyprawę do parku odpowiednio nas wyposażyłam: przewiewne, lekkie, bawełniane ubrania, kapelusz od słońca (Franek), okulary przeciwsłoneczne (ja) i oczywiście woda, co by się człowiek nie odwodnił. 

Coś nas podkusiło, żeby do parku podjechać autobusem. Niestety z powodu objazdów (#kochamremonty) utknęliśmy na 40 minut w strasznym korku. Klima oczywiście nie działała, wszystkie okna zamknięte, dzieć w płacz, a ja myślałam tylko o tym, czemu nie mam wachlarza. Albo takiego fajnego babcinego miniwiatraczka. No nic. Nie takie rzeczy człowiek przeżył. Lato idzie, będzie gorzej. Wtem, słyszę za plecami urywek rozmowy telefonicznej "kochana, no masakra jakaś, upał nie z tej ziemi, 25 stopni w cieniu, zaraz się ugotuję". 

Nie mogłam się powstrzymać i postanowiłam poszukać wzrokiem towarzyszkę niedoli. I tu przeżyłam zdziwienie. Otóż pełen upalnego udręczenia głos należał do pani w pikowanej ocieplanej kurtce. Z ortalionu. Kurtkę miała zapiętą pod samiuśką szyję. 

No ludzie kochani! Przecież od samego patrzenia robi się gorąco i bynajmniej nie mam na myśli poziomu atrakcyjności tej pani. Zresztą, kto wie? Może nie miała nic pod spodem i dlatego nie mogła się rozpiąć? Albo upaćkała się ketchupem i wolała powoli się gotować niż ukazać światu plamę? A może brała udział w eksperymencie "Nie zdejmuję kurtki przez miesiąc"? Nie wiem. Nie moja sprawa. 

Historyjka z autobusu to tylko pretekst, żeby napisać coś o typowo polskim zjawisku. 

KULT CZAPECZKI. 

Rozejrzyjcie się, któregoś pięknego słonecznego dnia, dokoła. Dzieci poubierane jak na Syberię. Czapki (nie mówię tu o takich z daszkiem, chroniących głowę przed słońcem), polary, grube skarpety, swetry, koce... Oczywiście, rodzice się nie przegrzewają. Co to, to nie. Krótki rękawek, szorty, spódnica. O co więc chodzi? Jeśli człowiek zarejestrował, że jest ciepło (a chyba zarejestrował, skoro jest ubrany lekko), to czemu funduje swojemu dziecku saunę? 

Czemu? 
ŻEBY SIĘ NIE PRZEZIĘBIŁO 

No jasne, jeśli dzieci od maleńkości są przegrzewane, to nic dziwnego, że potem byle wiatr zawieje, a już są chore. Dlatego warto od początku rozważnie ubierać dziecko. Wyznacznikiem powinien być karczek - ciepły, ale nie zgrzany. 

Mnie z kultu czapeczki uzdrowiła (na szczęście jeszcze przed narodzinami Franka) rozmowa ze znajomą, która wyprowadziła się do Holandii. Znam ten kraj, byłam tam i zimą, i latem. Klimat jest dużo mniej przyjazny niż w Polsce. Dlatego naprawdę do myślenia dały mi słowa koleżanki: tam nikt nie każe dzieciom chodzić w czapkach! Nawet noworodki mają gołe główki. 
No to skoro oni tak postępują i żyją, to może jednak w Polsce przesadzamy? 

Cieszę się, że od początku hartowałam Franka, oczywiście - w granicach zdrowego rozsądku. Gorący i zdrowy z niego chłopak :)


Na koniec wspomnienie z niedawnego spaceru. 
Upał. Dziecko w nosidełku. Z gołą głową. Podchodzi do mnie obca kobieta i konfidencjonalnym szeptem mówi
- Proszę pani, powinna pani dziecku założyć czapkę. Dziecko nie powinno mieć gołej głowy. 
- Dziękuję za troskę - odpowiadam z uśmiechem. - Wiem, że w Polsce mamy kult czapeczki, ale proszę mi wierzyć, na świecie nawet w ostrzejszych klimatach nie przegrzewa się tak dzieci. 
- No cóż... widzę, że wie pani lepiej. Mam nadzieję, że pani dziecko nie będzie ciężko chorować... - jej mina wskazywała, że życzy mi czegoś dokładnie przeciwnego. 

No jasne, bo zapalenie ucha mamy od wiatru, a nie od bakterii. Logiczne, nie?