czwartek, 26 marca 2015

BLW czyli BLS

BLW, czyli BLS
Bobas lubi wybór to coraz popularniejsza metoda wprowadzania stałych posiłków u niemowląt (wszystkich zainteresowanych odsyłam do książki o tym tytule i moich pozostałych postów na ten temat, które znajdziecie tu, tu i tu).
W skrócie rzecz ujmując:
- to dziecko kieruje przejściem od mleka (maminego lub butelkowego) do samodzielnych posiłków
- rodzic decyduje, co dziecko zje
- dziecko decyduje, czy i ile zje
- odchodzimy od wciskanych na siłę papek
- wierzymy, że nasze dziecko jest naprawdę zaradne i poradzi sobie z kawałkiem jabłka, nawet jeśli nie ma jeszcze zębów.

O co chodzi z BLS? To moja przeróbka: bobas lubi szacunek.
BLW świetnie wpisuje się w nurt rodzicielstwa bliskości ze względu na szacunek i zaufanie, którymi darzymy dziecko.  Dorosłym często się wydaje, że dzieci to takie bezrozumne zwierzątka, które dopiero stają się ludźmi. Nic bardziej mylnego! Metoda blw pomaga odkryć niezwykły potencjał, który kryje się w naszym małym człowieku. Pozwala go lepiej poznać, ponieważ kładzie nacisk na jego indywidualne wybory. Okazuje się, że mały człowiek ma swoje ulubione smaki, kolory, faktury. Że upodobania kulinarne mogą zależeć od jego nastroju w danym dniu. Co więcej, przekonujemy się, że mały człowiek ma całkiem niezłą pamięć, na przykład kiedy po pierwszych zmiażdżonych na amen bananach, kolejnego chwycił już delikatniej i ze smakiem zjadł (mając 8 miesięcy!).

Nie tylko my poznajemy małego człowieka. On też dowiaduje się czegoś ważnego od swoich rodziców: że jego zdanie ma znaczenie. Jego gust, nastrój, smaki – są szanowane. To jeden z pierwszych kroków na drodze do wychowania w poczuciu własnej wartości. 

czwartek, 19 marca 2015

pieluszkowe sprawozdanie

Dzisiaj chciałabym napisać słów parę na temat wielorazówek. O tym, że rozpoczynamy naszą przygodę z pieluszkami wielorazowymi pisałam tutaj. Na wielo jesteśmy od ponad dwóch miesięcy i od tego czasu ani razu nie użyliśmy jednorazówki. Czy jesteśmy zadowoleni z tej decyzji? Które pieluszki mamy i lubimy? Jakie są wady i zalety takich pieluszek? O tym będzie ten tekst :) Miłego czytania! 

Koszty. Kwestia finansowa to z jednej strony główny motywator, a z drugiej najważniejszy demotywator. Dlaczego? Rezygnacja z pampersów oznacza sporą ulgę dla budżetu domowego. Wiele osób właśnie z tego powodu przechodzi na wielo. Niestety, wymaga to sporego wkładu własnego. Innymi słowy - chcesz zaoszczędzić 3 tysiące? Musisz najpierw wydać 1,5 tysiąca. Za jednym zamachem. I to po prostu zniechęca. Nie mamy przecież gwarancji, że pieluszki wielorazowe nam się spodobają. I co wtedy? Niby można odsprzedać używki - w ten sposób odzyska się część pieniędzy. Ale i tak będziemy stratni. W pełni rozumiem te wątpliwości - z tego samego powodu wstrzymywałam się z decyzją o ich kupnie przez ładnych parę miesięcy. 

Dlatego właśnie warto poszukać innych argumentów za. Pisałam o nich w jednym z pierwszych tekstów (linkowanym wyżej), ale nie zaszkodzi w skrócie przypomnieć, że do zalet wielorazówek należy nie tylko oszczędność, ale także dbanie o środowisko naturalne i zdrowie. Dla mnie dopiero uświadomienie sobie wszystkich plusów było dostatecznym bodźcem do zrobienia poważnych pieluszkowych zakupów. 

No właśnie. Zakupy. 
Nie powiem, jakie pieluszki radzę Wam kupić. Powiem Wam po prostu, jakie pieluszki my mamy. I czy jesteśmy z nich zadowoleni. 

Poniżej mały słowniczek. Kwestia nazewnictwa dość długo i niezwykle skutecznie odstraszała mnie od zagłębienia się w ten temat. 
Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że pieluszki nie składają się z tylko jednej części. Wyposażeni w tę podstawową informację, możemy przyswoić sobie parę fachowych terminów :) 

1. OTULACZ - wierzchnia pieluszka. Może być zapinana na rzepy albo na napy. Otulacz jest wykonany ze specjalnego materiału (PUL), który przepuszcza powietrze, ale nie przepuszcza wilgoci. 




2. KIESZONKA - trochę jak otulacz (wykonana z tych samych materiałów), na zewnątrz wygląda tak samo. Różni się warstwą wewnętrzną. Od środka ma doszyty kawałek materiału (np. polarek albo mikrofibrę).

 moje ulubione kieszonki Milovii - kocham te wzory <3

 z lewej strony polar, a z prawej mikrofibra

wkład wkładamy do środka :)


3. WKŁAD - jak sama nazwa wskazuje, gdzieś go wkładamy. Gdzie? Do otulacza lub do kieszonki. W otulaczu wkład dotyka bezpośrednio do skóry, a w kieszonce wkład jest wsunięty między PUL a wewnętrzny materiał. 

 zwykły wkład po lewej, z coolmaxem po prawej

 podwójny wkład na noc, obie części sczepia się napami, 
dzięki temu są bardziej stabilne 

podwójny wkład z oddychającej bawełny

dodatkowy wkład, tzw. "sucha pielucha"

4. FORMOWANKA - pieluszka, która wygląda jak otulacz, ale nie jest zrobiona z PUL-a. Może więc służyć jako wkład (polecam na noc), na który wkładamy otulacz. 




5. PIELUSZKA TETROWA - składamy ją kilka razy, żeby zmieściła się do otulacza i mamy wkład. 

6. PREFOLD - od razu złożona (i zszyta) pieluszka - oszczędza czas przy przewijaniu, bo nie trzeba jej składać tak jak zwykłej tetry. 

 prefold w całej okazałości 

tak złożony prefold wędruje do otulacza

7. AIO - pieluszka typu all-in-one, czyli otulacz z doszytymi lub doczepionymi wkładami. Długo schnie, ale skraca czas przewijania. 





Nie powiem, która z powyższych opcji jest najlepsza - ilu rodziców, ile dzieci i ile sytuacji - tyle opinii na temat pieluszek. 

My na co dzień używamy otulaczy z wkładami, formowankami, pieluszkami i prefoldami bambusowymi lub bawełnianymi. Ich ogromną zaletą jest to, że nie podrażniają pupy dziecka, są najbardziej naturalne i oddychające. Niestety, trzeba je super często zmieniać, ponieważ są mało chłonne. 
Dlatego na wyjścia (albo kiedy ktoś ma opiekować się Frankiem i chcemy oszczędzić kłopotu) używamy kieszonek lub AIO. Są one gotowe do użycia i nie trzeba bawić się w zakładanie różnych warstw wierzgającemu dziecku. Kieszonki trzeba uprzednio przygotować (czyli włożyć do środka wkład). W przypadku AIO i kieszonek przewinięcie zajmuje dokładnie tyle samo czasu, co przy jednorazówkach. Otulacze wymagają dodatkowych pięciu sekund, żeby włożyć wkład. Strasznie dużo czasu, co nie? :P 

Wspomniałam o kwocie 1,5 tysiąca. Oczywiście można wydać mniej lub więcej. Można kupić używane pieluszki. My mamy nówki sztuki, które starczają nam na ponad dwa dni. Co dwa dni robię pranie. Dorzucam do niego ubranka, ręczniki itp. Piorę w 60 st, ale znam wiele osób które ustawiają 30 lub 40 st. Do prania dodaję łyżkę specjalnego proszku odkażającego (Nappy Fresh). Do płukania daję 3 krople olejku lawendowego (nadaje piękny zapach, a przy tym działa odkażająco). Pieluszki schną bardzo szybko (PUL i zwykłe wkłady w kilka godzin) lub trochę dłużej (wszystko, co nie jest PUL-em, polarem lub mikrofibrą). 

Nasz zestaw składa się z: 
5 kieszonek Milovii, w tym trzech z polarem i dwóch z mikrofibrą, 
4 otulaczy Milovii, 
1 otulacza Grovia SIO (mój ulubiony)*, 
2 AIO Grovia (średnio lubimy), 
1 AIO Imse Vimse (bardzo lubimy, bo może też pełnić funkcję otulacza). 

Ponadto mamy: 
2 wkłady Milovii rozmiar S
4 wkłady Milovii rozmiar M
2 wkłady Milovii rozmiar L 
2 wkłady Milovii z coolmaxem rozmiar M 
2 wkłady Milovii z mikropolarem rozmiar L 
1 wkład bambusowy frotkowy ECOpi 
2 podwójne wkłady na noc bawełniano-bambusowe AIO OS Imse Vimse (bardzo lubimy)
3 prefoldy Grovii (uwielbiamy)
2 formowanki bawełniane ECOpi (bardzo lubimy)
2 formowanki bambusowe ECOpi 
2 wkładki "sucha pielucha" Milovii (dodatkowa warstwa, która gwarantuje uczucie suchości, ale rzadko używamy, bo polar podrażnia wrażliwą skórę). 

Otulaczy nie musimy zmieniać za każdym razem, bo czasem wystarczy wymienić wkład, dlatego nie potrzeba ich tak wielu. Na większe wyjścia lub na noc warto użyć więcej niż jednej wkładki - w ten sposób zwiększa się chłonność. 

Uh. 
Mam nadzieję, że Was nie zamęczyłam. :) 
Na pewno jeszcze kiedyś napiszę coś o wielorazówkach. Na razie powiem tylko tyle: żałuję, że nie zdecydowaliśmy się na nie kilka miesięcy wcześniej. 




* Mój ulubiony otulacz wygląda tak: 


W środku ma taką fajną, miłą w dotyku siateczkę, więc nie ma problemu, nawet jeśli wkład się przesunie :) 


poniedziałek, 16 marca 2015

gąsienica, bibliomania i nosidło

Cześć i czołem! 
Tydzień milczenia wynikał z prozaicznej przyczyny - mój organizm źle znosi marcowe pogody (jak co roku). Tym razem aura obdarowała mnie tygodniową migreną, więc odpuściłam sobie tyle, ile mogłam i swoje funkcje życiowe ograniczyłam do minimum. Ale wczoraj był pierwszy od tygodnia dzień bez bólu głowy, więc teraz już bez wymówek - wracam do pisania. 

A trzeba przyznać, że jest o czym pisać. Mam już gotowy tekst o BLW, ale czeka na lepsze czasy, bo nie chcę nikogo przytłoczyć tą tematyką. Wrzucam na jedzeniowy luz, ale nie do końca, ponieważ kupiłam dzisiaj książkę o...jedzeniu! Być może znacie pana Erica Carle'a? Ja jestem jego fanką od momentu, gdy pierwszy raz zobaczyłam na żywo "Moją pierwszą książkę o kolorach". Jest to jedna z najładniej wydanych książek dla dzieci, jakie kiedykolwiek widziałam. Wygląda tak, jakby przed chwilą ktoś pomalował ją farbami. Zdjęcia tego nie oddadzą, ale macie małą próbkę: 



Na półce czeka "Moja pierwsza książka o liczbach", ale to dopiero za jakiś czas. Dziś zaopatrzyłam nas w "Bardzo głodną gąsienicę". Oto jak się prezentuje: 





Prawda, że urocza? 
Nie mogłam się jej oprzeć, ale co poradzę na to, że byłam dziś w bibliotece oddać "Bezcennego" (o mojej wyprawie po niego pisałam tutaj)? Czy to moja wina, że jeden z moich ulubionych sklepów z zabawkami jest po drodze? Sami przyznacie, że nie miałam wyjścia... 


I cały zestaw, o którego istnieniu niniejszym informuję mojego męża. Pozdro, Skarbie :*

Oczywiście wyprawa odbyła się w nosidle. Jak zwykle wzbudziliśmy niemałą sensację na Żoliborzu i Bielanach. Z radością jednak stwierdzam, że w przeważającej większości - sensację pozytywną. Jedna pani tylko z niezadowoleniem cmokała na nas, przekonując mnie, że robię dziecku krzywdę. Ale cóż to jest wobec tylu miłych uśmiechów? :) 
Dzieć w nosidle usnął. Po powrocie do domu wyglądaliśmy tak: 



Dzieć śpi nadal, a ja korzystam i piszę ten post, a potem wracam do mojej zmory, czyli wybierania nowego fotelika do samochodu. 

piątek, 6 marca 2015

BLW - uwierz w swoje dziecko :)

W metodzie BLW ważne jest pozwolenie dziecku na samodzielność.
Dziś o tym, jak można pomóc małemu odkrywcy w poznawaniu jedzenia. A raczej - jak wprowadzanie stałych posiłków przebiegało u nas. 

Tak, jak pisałam tu: Franek usiadł samodzielnie w wieku 7 miesięcy. Miał już wtedy dwa zęby, ale zapewniam, że ich obecność nie jest dziecku do jedzenia niezbędna (wie to każda mama, którą udziabał bezzębny malec). Z radością zaczęliśmy mu serwować pierwsze posiłki. O tym, co nam w tym pomogło, przeczytacie tutaj

Początkowo dostawał obiad. Mniej więcej po miesiącu oswajania zaczął jeść z nami obiadokolacje (jedyny posiłek, który dajemy radę spożywać całą rodziną w ciągu tygodnia). Po jakimś czasie wprowadziłam śniadania, drugie śniadania i podwieczorki. W wieku 12 miesięcy otrzymywał już pięć posiłków dziennie o mniej więcej stałych godzinach. Grunt to dobre nawyki żywieniowe od małego. 

A propos dobrych nawyków żywieniowych. Propagatorzy metody BLW zapewniają, że jej stosowanie pomoże kształtować chęć do zdrowego jedzenia.

Kluczem są następujące rzeczy: wspólne jedzenie posiłków (socjalizacja dziecka), odejście od łyżeczki i słoiczków na rzecz przygotowanych przez rodzica produktów, niewmuszanie w dziecko jedzenia (żadnych samolocików i szantaży emocjonalnych pod tytułem "za mamusię, za tatusia").

Przy dziecku jest tyle obowiązków, że niejednokrotnie słyszę "śniadanie zjadłam dopiero w południe, jak dziecko poszło spać". Wyobrażam sobie, że gdybym karmiła moje dziecko, to u mnie mogłoby być podobnie. No właśnie. Gdybym karmiła. Na szczęście moje dziecko samo się karmi. Ja tylko szykuję mu jedzenie. I w ten oto przemiły sposób upływają nam poranki - na wspólnym jedzeniu śniadania :) Czyż to nie kusząca perspektywa? 

Kolejna rzecz to słoiczki. Wmówiono nam, że bez nich ani rusz. Pomijam już kwestię cen, które zwalają z nóg. Za te same (lub nawet mniejsze) pieniądze wolę kupować ekologiczną żywność i sama przygotowywać posiłki. Co więcej, posiłki dzieci i dorosłych nie muszą się od siebie różnić. Jeśli przygotuję zdrowy obiad dla całej rodziny, to po pierwsze mniej się narobię (nie wyobrażam sobie gotować osobnych obiadków dla każdego członka rodziny), a po drugie, dbając o zdrowie najmłodszej latorośli, zadbam też o zdrowie moje i męża. Nie będę teraz rozwijać tego tematu, bo post byłby baaardzo długi. O tym, co konkretnie jemy i do czego ta zdrowa kuchnia się sprowadza - niebawem. 

Dziecko ma ogromny potencjał i dobrze jest pozwolić mu go rozwinąć. Pamiętam, jak Franek pierwszy raz dostał banana. Wcześniej dostawał twardsze rzeczy, więc chwycił go odruchowo bardzo mocno i... rozgniótł tak, że nie było już co zbierać. Następnego dnia podszedł do sprawy już ostrożniej, ale wciąż niewystarczająco delikatnie. Za trzecim bądź czwartym razem poradził z nim sobie doskonale. Dla mnie to fascynujące, jak dziecko uczy się, eksperymentując. Miał wtedy 8,5 miesiąca. 

W metodzie BLW bardzo ważne jest to, żeby uwierzyć, że moje dziecko potrafi. Że jest naprawdę - na miarę swego wieku - samodzielne. Rodzice często podają dzieciom papki - bo tak robili ich rodzice i dziadkowie. Nie wyobrażają sobie, że ich dziecko mogłoby sobie poradzić z kawałkiem ogórka, mięsa albo dyni. Tymczasem zbyt długie podawanie jedzenia o rozmemłanej konsystencji może zaburzyć rozwój malucha od strony logopedycznej. Im wcześniej dziecko będzie poznawało różne faktury, tym lepiej. Ortodoksyjni wyznawcy BLW twierdzą, że nie powinno się w ogóle podawać papek. Ja wychodzę z założenia, że Arystotelesowski złoty środek to dobry pomysł i często daję Franiowi zupy kremy, które zresztą wszyscy ze smakiem zjadamy. Podaję mu je łyżeczką, ale czekam na jego inicjatywę - czy na pewno ma na to ochotę. Żadnego wpychania do buzi! Na co dzień podstawą posiłków są normalne (czyli niezmiksowane) produkty - kawałki jabłka, kromka chleba, jajko na twardo, etc. 

Cudownie jest patrzeć, jak moje dziecko je z apetytem. Do niczego nieprzymuszane. Oczywiście, zdarzają się kryzysy. Kiedy miał trzydniówkę nagle musiałam potroić produkcję mleka, bo inne jedzenie poszło w odstawkę. Przy ząbkowaniu też miewa ciężkie dni. Co wtedy robię? Nic. Dbam tylko o to, żeby się nie odwodnił. Nic się dziecku nie stanie, jak raz czy drugi nie zje obiadu. Moim zdaniem, najgorsze, co może być to wmuszanie (jak tu się potem cieszyć z jedzenia?) albo dawanie przekąsek między stałymi godzinami posiłków. Jak powiedział pewien mądry lekarz: proszę pani, żadne dziecko samo z siebie z głodu nie umrze. 
No właśnie. 


Kolejne wpisy o BLW w przyszłym tygodniu. W weekend robię wolne od blogowania. W końcu to ten czas, gdy możemy ucztować w trójkę! 
Do przeczytania w poniedziałek!

czwartek, 5 marca 2015

blw od strony gadżeciarskiej, czyli praktyczne porady, co może się przydać

Zgodnie z zapowiedzią - dziś post o tym, jak ułatwić wprowadzanie stałych posiłków. Czyli gadżety, które z czystym sumieniem mogę polecić :) (nie, to nie jest post reklamowy!) 

BLW to tak naprawdę Baby-Led Weaning, czyli pozwolenie dziecku na to, by to ono decydowało, w jakich proporcjach chce dostawać mleko i inne jedzenie. W domyśle: to dziecko decyduje o odstawieniu piersi i przejściu na wyłącznie stałe posiłki. 
Jak widać niewiele ma to wspólnego z polską wersją: Bobas lubi wybór. Skrót co prawda został zachowany, ale znaczenie jest nieco inne. W efekcie niektórzy uważają, że jeśli bobas lubi czekoladę, to należy mu ją dać. Eh, te niefortunne tłumaczenia. 

Jeśli nasze dziecko jest już gotowe na stałe posiłki (o tym, kiedy jest na to czas, pisałam tutaj), to można przystąpić do dzieła. I tu często-gęsto rodzice doznają rozczarowania, bo dziecko zachowuje się inaczej niż MYŚMY SIĘ SPODZIEWALI. Z moich obserwacji wynika, że wiele mam (bo to one zwykle wprowadzają blw, jako te, które są z dzieckiem w domu) rezygnuje z tej metody po kilku - w ich mniemaniu - nieudanych próbach. 

Trudno się dziwić. Ja też miałam spore wątpliwości, kiedy jedzenie zamiast do buzi trafiało na podłogę. Albo było wsmarowane w stół. Albo w ubranka. Albo w twarz. Albo we mnie. Ale, ale - to wszystko jest normalne. Pamiętacie, kiedy pierwszy raz piekliście ciasto? Śmiem twierdzić, że kuchnia nie wyglądała wtedy jak sterylne laboratorium. Może nawet wyszedł Wam zakalec i cała robota na nic. A pierwsza jazda na rowerze? Obstawiam, że większość zaliczała kilkukrotnie glebę (ale może jest wśród Was ktoś, kto z marszu wystartował w Tour de France?). No właśnie. Wszystkiego trzeba się nauczyć - jedzenia też. Obserwując próby mojego syna, zrozumiałam, jaka to trudna sprawa - te posiłki. Rolą rodzica jest cierpliwie towarzyszyć dziecku w tych próbach. Prędzej czy później odniesiecie sukces. Rodzic ma tylko nie przeszkadzać, dbać o bezpieczeństwo, dostarczać towar do eksperymentów jedzeniowych i oczywiście sprzątać. :D 

No dobrze. Po kolei. Jak to wszystko ogarnąć? 

1. Kupić dobre krzesełko do karmienia. My mamy takie: 

Jest bardzo fajne nie tylko dlatego, że jest ładne, drewniane i wyjątkowo stabilne. Zaletą babydan chair jest także to, że rośnie wraz z dzieckiem: 



Jest świetne i naprawdę warte swojej ceny (wierzcie mi, bywają dużo droższe krzesełka, które nawet nie umywają się do tego). W tym miejscu dziękujemy dziadkom, którzy sprezentowali ten praktyczny mebel z okazji Chrztu Świętego :) :* 
Mamy też drugie krzesełko, które stoi u moich rodziców. To popularna ikeowa antylopa. Ja jednak wolę nasze, ponieważ dziecko je bezpośrednio ze stołu, jest pełnoprawnym uczestnikiem rodzinnych posiłków. 

2. Zaopatrzyć się w matę lub coś w tym stylu, dzięki czemu podłoga nie ucierpi. Braliśmy pod uwagę podkładkę pod krzesło z ikei, ale w końcu wygrała taka urocza mata, którą można z łatwością złożyć i opłukać. Przeżyje nawet pralkę. 




3. Śliniaczki...hmmm...przetestowałam wiele firm i wiele rodzajów. Wnioski? Najlepiej rozebrać delikwenta do pieluszki i po posiłku otrzepać z okruchów, a potem wpakować do wanny. Spora oszczędność ubrankowa. Śliniaczków używamy poza domem. 

4. Jeśli macie krzesełko dosuwane do stołu, to warto pomyśleć o jakiejś podkładce pod jedzenie. Jakiejkolwiek. Byle była zmywalna. Nam przydają się też klamerki do obrusu, którymi przyczepiamy podkładkę. 

Na dobry początek to wystarczy. Po jakimś czasie przyda się jeszcze:  

5. Kubeczek treningowy - w naszym przypadku polecany między innymi przez logopedów - doidy cup (żadnych niekapków, o butelce nie wspomnę). 


6. Miseczka. My mamy z gumową przyssawką, dzięki czemu zawartość nie ląduje od razu poza naczyniem. Zaznaczam - od razu, bo mój sprytny synek prędzej czy później ją odczepia. 

7. Pierwsze sztućce. Mamy zestaw z łyżeczką i widelczykiem, ale na razie w użyciu jest tylko łyżka. Od niedawna Franek zaczyna kombinować, jak by jej tu użyć. Próby na razie kończą się niepowodzeniem i ostatecznie wyjada wszystko łapkami. Ale ewidentnie kombinuje! A do niedawna łyżeczka była tylko zabawką, którą albo dzierżył w dłoni, albo którą walił w stół :D 


No dobra. Od wczoraj wiemy już, kiedy. Od dziś wiemy już, za pomocą czego. A od jutra będziemy wiedzieć, jak. Zapraszam na kolejny wpis o blw. Będzie też notka o tym, co możemy zaproponować przyszłemu smakoszowi (lub - jak w naszym przypadku - żarłokowi). 


środa, 4 marca 2015

stałe posiłki - czas start!

Jeszcze zanim urodziłam Franka, buszowałam w Internecie, chłonąc wszelkie dzieciowe treści. W ten sposób dowiedziałam się o metodzie zwanej BLW. Początkowo nie byłam do niej przekonana. Wydawało mi się, że model słoiczkowo-łyżkowo-papkowy jest święty i byłam zdziwiona, że ktoś go zakwestionował. 

Na szczęście po porodzie trafiłam na świetne dziewczyny - również młode mamy. One - podobnie jak ja - spały ze swoimi dziećmi, karmiły piersią i były "bliskościowe". I wtedy powrócił temat BLW. Zaczęłam go zgłębiać, a jednocześnie mogłam słuchać, jak ta metoda działa w praktyce u dzieci moich znajomych. W końcu zamówiłam książkę "Bobas lubi wybór", przeczytałam ją i już wiedziałam, że nie wyobrażam sobie innego wprowadzania stałych posiłków. 

A na czym polega wprowadzanie stałych posiłków metodą BLW? 

1. Czekamy z pierwszym stałym posiłkiem, aż dziecko będzie na to gotowe! Chodzi o to, żeby patrzeć na swojego szkraba i jego rozwój, a nie na tabelki, co kto kiedy powinien. 

2. Dolna granica czasowa to skończonych 6 miesięcy. To bardzo ważne, ponieważ zgodnie z zaleceniami WHO dzieci powinny być karmione WYŁĄCZNIE mlekiem mamy do 6 m.ż. Wiąże się to przede wszystkim z niedojrzałością układu trawiennego u maluchów. Jeśli więc zobaczycie w supermarkecie słoiczek firmy G. z napisem od 4 m.ż., to wiedzcie, że producentowi nie zależy na zdrowiu dzieci, tylko na tym, żeby jak najszybciej wcisnąć swój produkt rodzicom. 

3. Wprowadzanie stałych posiłków nie może być na siłę. Trzeba obserwować, czy dziecko potrafi już włożyć rączkę do buzi i czy przygląda się z zaciekawieniem jedzącym członkom rodziny (niektóre dzieci aż kwiczą na ten widok :) 

4. BLW zakłada, że dziecko musi być gotowe do tego, żeby jeść w bezpiecznej pozycji. A co to znaczy? To znaczy, że dziecko powinno już samo stabilnie siedzieć. Porównajcie komfort spożywania posiłków na siedząco, półleżąco i leżąco. Ten punkt jest chyba najtrudniejszy, bo każde dziecko rozwija się we własnym tempie. A to oznacza, że u niektórych dzieci oczekiwanie na stałe posiłki wydłuży się nawet o kilka miesięcy (spokojnie, mleko mamy im wystarczy). Nasz syn usiadł sam pod koniec 7 miesiąca. Oczywiście, każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno. Część mam, których pociechy długo nie umiały same siedzieć, pomaga, biorąc dziecko na kolana podczas posiłku. 

Wiemy już, kiedy wprowadzać BLW. Teraz należałoby napisać, jak stosować tę metodę. Ale o tym w następnej notce :) 
Dobrego dnia!