piątek, 28 sierpnia 2015

Choroba jasna!

Wakacje. 
Kojarzą się z wieloma rzeczami. Morze, góry, jeziora, kajaki, zwiedzanie, wędrówki - co kto lubi. Grunt, że ma być frajda. 

U nas frajdy nie ma. Jest za to choroba. I to nie jedna. Spieszę zapewnić, że nic bardzo poważnego. A to rota wirus, a to zapalenie gardła, a to angina. Więc szpitala nie ma. Jest siedzenie w domu. No właśnie. Siedzenie w domu. Ja i tak - według Państwa naszego - siedzę w domu. Siedzę na tyłku i nic nie robię. W końcu jestem na urlopie, heloł! 
Przymusowe siedzenie w domu skłoniło mnie do następujących przemyśleń. 
Co ma zrobić chory rodzic? 
Jak zajmować się dzieckiem? 

Kiedy chodzę do pracy i dostanę anginy, to ląduję na L4. 
Ale ja nie chodzę do pracy, bo pracę mam w domu. 24/7. Mój mały pracodawca nie rozumie jeszcze, że mama jest chora. Zwłaszcza, że sam zdrów jak ryba. Nie dostanę zwolnienia od bycia mamą. Nie dostanę dnia wolnego, żeby się wykurować. Kiedy byłam w ciąży, w ogóle nie myślałam o takich sytuacjach. Niestety, dość szybko musiałam się przekonać, że mają one miejsce i od czasu do czasu w tej chorobowej wyliczance pada na mnie. 

Co można zrobić w takiej sytuacji? Jak ja sobie z tym radzę? 

Po pierwsze, nie panikować. Panika udziela się dziecku i zamiast jednej osoby chorej, mamy dodatkowo dwie osoby na skraju histerii. 

Po drugie, spać ile i kiedy można. Franek śpi w ciągu dnia, więc idę spać razem z nim. Mąż wraca z pracy, więc idę spać zaraz po kolacji. Mąż rano wstaje - oporządzi przy okazji malucha, a ja jeszcze śpię - w końcu sen to zdrowie. 

Po trzecie, zadbać o bezpieczną przestrzeń. Nie mówię, że na co dzień jest niebezpieczna. Ale na co dzień mam siłę kontrolować, czy moje dziecko nie topi aktualnie samochodu w sedesie albo nie bawi się w akuku z włączonym piekarnikiem. Dlatego, kiedy czuję, że rozkłada mnie wysoka gorączka, zamykam drzwi do wszystkich pomieszczeń i ładuję się z maluchem do jednego, tego w którym ja mam gdzie się położyć (na przykład sypialnia lub salon), a dziecię może się bawić. Następnie resztkami sił wynoszę wszelkie niebezpieczne tudzież tłukące się rzeczy z tego pomieszczenia (dzbanki, kubki etc.) i wnoszę wystarczająco dużo zabawek, którymi synek może się pobawić przez 2-3 godziny. Książeczki i wszelkiej maści brumbrumy królują. Nie daj Boże coś hałasującego (drewnianym klockom mówimy wtedy papa, bowiem mogą przyprawić mnie o jeszcze większy ból głowy, niestety niemetaforyczny). Potem w pozycji leżącej, z jednym okiem przymkniętym (coś a la sen), a drugim półotwartnym skierowanym na bobasa (coś a la czuwanie), wyczekuję zbawienia. To znaczy godziny 18, kiedy mój mąż wraca z pracy. 

Po czwarte, poproś o pomoc. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe. Nie każdy ma taki komfort jak ja, że rodzice i teściowie mieszkają w tym samym mieście (u nas w tym tygodniu dyżury, kto wychodzi z Frankiem na spacer, bo chorzy rodzice mają zakaz spacerków). Ale może jest w sąsiedztwie jakaś zaprzyjaźniona "placowa" mama, która może zerknąć też na cudze dziecko. A może jakaś przyjaciółka, która w ramach wprawiania w macierzyństwo wybierze się na spacer z Twoim maluchem? Inna sprawa, że moi rodzice i teściowie pracują, więc na ich pomoc mogę ewentualnie liczyć tylko wieczorami i w weekendy. Dlatego... 

...po piąte, spróbuj znaleźć ciekawe zabawy dla Ciebie i malucha, w których możesz uczestniczyć na leżąco. U nas królują książeczki. Franek ma obecnie fazę na Ulicę Czereśniową, więc leżymy obłożeni pięcioma tomami i po kolei wszystkie oglądamy. Na szczęście moja angina nie jest już w fazie "nie mogę mówić", więc daję radę nazywać te wszystkie ciekawe rzeczy na obrazkach, które synek wskazuje palcem, mówiąc "TO!" :) 

Po szóste, korzystaj ze zdobyczy cywilizacji. Ja - ilekroć jestem chora - zamawiam zakupy przez Internet z dostawą do domu. W dzisiejszych czasach to nie jest problem (choć oczywiście piszę to z mojej, warszawskiej perspektywy, nie wiem, jak to jest gdzieś indziej, ale przypuszczam, że da się coś wykombinować). Warto też być zapobiegawczym i mieć w zamrażarce przynajmniej 2-3 porcje obiadowe (ja mam zawsze jakąś rybę i kotlety plus mrożone warzywka), żeby nie umrzeć z głodu, czekając na kuriera. 


Jeśli macie jakieś genialne patenty, to się podzielcie. Przy mojej skłonności do rotawirusów mogę być pewna, że jeszcze niejedna taka sytuacja przede mną.