poniedziałek, 4 stycznia 2016

Sobie śpiewam, a co z muzą? /taki suchy żarcik polonistyczny/

Noworoczne postanowienia to nudy na pudy. 
Dlatego nie będzie żadnych postanowień w stylu "w nowym roku więcej notek". Nie. Jak się uda, to fajnie. Jak nie - to szkoda, ale trudno. 
Dawno nie pisałam, z powodów wielorakich. Intensywność życia rodzinnego wkroczyła u nas w ostatnich miesiącach na prawdziwe wyżyny. Dla zdrowia psychicznego (i fizycznego) trzeba było zrezygnować z niektórych aktywności. 
Tyle tłumaczenia :P 

Dziś post muzyczny. 

Na muzyce jakoś szczególnie się nie znam. To znaczy lubię. Słucham. Kiedyś chodziłam na koncerty (jakoś tak w gimnazjum i liceum miałam sporą fazę na takie rozrywki, potem mi przeszło). Kolekcja moich płyt była (śmiały to być może sąd) imponująca. Niestety na okoliczność przeprowadzki znakomita większość zaginęła. Jak by tego było mało, trafił mnie się mąż umiejący co prawda śpiewać i grywać na gitarze (acz niechętnie, trzeba go bardzo prosić), ale niepałający sympatią do słuchania muzyki non-stop. No i jakoś tak mi się od tego męża udzieliło. Niestety - nie w kwestii śpiewania i grania, tylko tego niesłuchania. A raczej - dość rzadkiego słuchania. 

Oczywiście, oczywiście - śpieszę uspokoić wszystkich znawców idealnego rodzicielstwa. W CIĄŻY SŁUCHAŁAM MOZARTA. Co prawda tylko od czasu do czasu. Bo jednak wolę Czajkowskiego. Ale chyba też ujdzie? 

Od roku z mniejszą lub większą regularnością chodzę z Frankiem na zajęcia umuzykalniające. Coraz popularniejsze Gordonki. O metodzie szczegółowo rozpisywać się nie będę. W skrócie rzecz ma się tak: 
  • Zajęcia są dla dzieci od 6 miesiąca życia - mnie to właśnie skusiło, bo w okolicy nie było innej oferty dla najmniejszych maluchów.  
  • Na zajęcia dzieci przychodzą z rodzicem lub innym opiekunem - jest więc bezpiecznie. I nie chodzi mi o zaufanie do personelu, tylko o poczucie bezpieczeństwa dziecka, dla którego wystarczającym szokiem musi być pani prowadząca i inne (obce) dzieci. Oczywiście, z czasem dziecię się przyzwyczaja, ba! nawet ośmiela :) 
  • Na zajęciach dzieci NIC NIE MUSZĄ. Czyli nie klaszczemy dziecięcymi łapkami. Nie wciskamy na siłę grzechotek. Nie zmuszamy ich do śpiewania gamy. Hmmm... No dobra - ktoś zapyta - to co wy w ogóle robicie na tych zajęciach? I tu przechodzimy do sedna. Sedno zapewne zniechęci wielu rodziców (na przykład mojego męża, który po jednych zajęciach powiedział "nigdy więcej" :P). Mnie nie zniechęciło, a rosnąca popularność, jaką cieszą się te zajęcia, świadczy o tym, że nie jestem wyjątkiem. Na zajęciach grają i śpiewają - prowadzeni przez bardzo dobrze przygotowaną i muzycznie wyedukowaną prowadzącą - dorośli! 


Hip-hip-hura! Wreszcie miejsce, gdzie mogę śpiewać i grzechotać. I nikt nie patrzy na mnie jak na wariatkę. 

O korzyściach pozamuzycznych płynących z gordonków planuję napisać innym razem. Korzyści muzyczne są takie, że wspólnie sobie z Frankiem śpiewamy. I idzie to pomału coraz lepiej. 

W poście muzycznym nie może zabraknąć też muzyki. Do słuchania, do bujania, czasem do tańczenia, a bardzo często do wygłupów. Pisałam Wam kiedyś o pierwszym koncercie Franka. Możecie odświeżyć ten wpis tutaj. Tak, tak. Znaliśmy i polubiliśmy Anię Brodę, zanim stało się to modne za sprawą programu Mam talent. Dziś chciałabym się podzielić kolejnym muzycznym odkryciem. 

Przed Świętami wpadłam na pomysł kupienia Frankowi płyty dla dzieci. Do tej pory dysponował trzema zestawami kołysanek (w tym "Kołysała mama smoka" i duet Turnau&Umer <3). Chciałam jednak coś bardziej do potańczenia oraz rozwijania słownictwa. I znalazłam! Płyta, na której dzieci śpiewają wiersze Tuwima. Uważam, że utwory jego (oraz Brzechwy) są po prostu nieśmiertelne, a ich rytm jest absolutnym majstersztykiem. W dodatku często są z jajem, więc można się przy nich pośmiać. Miałam trochę stracha, kupując tę płytę wiedziona impulsem bez uprzedniego odsłuchania. No ale z tyłu zobaczyłam, że patronaż na tym muzycznym przedsięwzięciem objęła Lemonka - żoliborska kawiarnia dla mam z dziećmi, do której swego czasu namiętnie chodziłam (teraz też mi się zdarza, choć rzadziej). Zaufałam Lemonce i się nie zawiodłam! Płyta jest zaskakująca, nowoczesna, ale i tradycyjna ("Lokomotywa" z przytupem prawie hip-hopowym, a jednocześnie wiele fragmentów przenosi mnie do krainy dzieciństwa i najlepszych starych dobranocek, z absolutnie cudownymi ścieżkami dźwiękowymi), dziecięca, ale bynajmniej nie infantylna (mój ukochany "Aeroplan" śpiewa mała dziewczyneczka o głosiku iście anielskim, a jednocześnie jest to interpretacja pełna humoru). 
Bardzo się cieszę, że odkryłam MUZALINKI - bo to o nich mowa. W zalewie kiczu, tandenty i ogólnej ohydy, można znaleźć coś na poziomie. Zachęcam do wysłuchania chociaż kilku utworów :) 

http://muzalinki.pl/muzalinki 

Niestety - "Lokomotywa" jest dostępna tylko na płycie. 


2 komentarze:

  1. A ja bardzo polecam płytę "nie wiem kto" też ze spiewanymi różnymi wierszami, bardzo fajna. I piosenki Astrid Lindgren bem&turnau, o piracie Fabianie śpiewa czasami nawet mój mąż :) muzalinki koniecznie sprawdzimy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz! Zbliżają się urodziny Franka, więc mam już - dzięki Tobie - pomysł na prezent :)

      Usuń