piątek, 17 kwietnia 2015

siostry weganki i bracia weganie, dzięki Wam!

Nie wiem, jak Wy, ale my zjedliśmy już wszystkie świąteczne zapasy. Pomyślałam więc, że to świetny moment, żeby napisać coś o jedzeniu. Zdrowym jedzeniu. 

Kiedy Franek był malutki, bardzo szybko okazało się, że jest alergikiem. Wiem, że w dzisiejszych czasach to nic nadzwyczajnego. Coraz trudniej znaleźć małych niealergików. 

Wiele mam przeżywa niemałą frustrację, dowiadując się, że dziecko ma nietolerancje pokarmowe. Oczywiście, nie chcę umniejszać roli tatusiów, oni też z pewnością przeżywają tę sytuację, ale mamy karmiące piersią są nią bezpośrednio obciążone. To one muszą wprowadzić dietę eliminującą, żeby pomóc maluszkom. 

Być może najprościej byłoby odstawić dziecko od piersi i przejść na sztuczne żywienie. Być może. Ale proste rozwiązania nie zawsze są najlepsze. Trzeba pamiętać, że mleko mamy działa osłonowo, dlatego alergicy szczególnie go potrzebują. Idealna sytuacja to zlokalizowanie alergenu i wyeliminowanie go z diety mamy karmiącej. 


U nas winowajcą okazał się Pan Pomidor. Addio pomidory śpiewałam sobie przez kilka miesięcy. Teraz mogę już je jeść, ale Franek wciąż nie może mieć z nimi bezpośrednio do czynienia (około 11 miesiąca przestały mu szkodzić w moim mleku). 


Zanim jednak odkryłam źródło alergii, musiałam przejść na restrykcyjną dietę eliminującą.

Wiecie kto mi wtedy pomógł? Weganie. Zawsze myślałam, że to niezłe freaki, a jako mięsożerca nie byłam w stanie zrozumieć wegetarian, a co dopiero ludzi, którzy rezygnują nawet z jajek i mleka! 


Punktem wyjścia dla mamy alergika jest wyeliminowanie wszystkich najpopularniejszych alergenów. A do nich zaliczają się (między innymi) wszelkie produkty jajko i mleko pochodne. Co to oznacza w praktyce? Żmudne czytanie wszystkich etykietek, ponieważ jajka w proszku i mleko w proszku są dodawane do całej masy produktów, których wcale nie podejrzewalibyśmy o to, że mają je w składzie (np. w chlebie). Masakra. Na szczęście – jak już pisałam – są weganie. Oni z własnej woli przetarli szlaki, którymi ja musiałam kroczyć zdecydowanie wbrew swej woli ;) Jakież było moje zdumienie, gdy odkryłam bogactwo kuchni wegańskiej! Co więcej – okazało się, że dobrze zbilansowana dieta wegańska jest naprawdę zdrowa. Odkryłam produkty, o których nigdy nie słyszałam, na przykład karob. Odkryłam też zastosowanie różnych produktów, o których nawet nie śniłam, na przykład beza z siemienia lnianego :D 



Dieta wegańska zafascynowała mnie swym bogactwem. I choć na diecie być już nie muszę (co najwyżej odchudzającej, heheszki), a z mięsa i jajek rezygnować nie zamierzam, w naszej kuchni zagościło sporo wegańskich inspiracji. Jednym z takich odkryć jest amarantus. To niezwykłe i wciąż niestety mało popularne zboże jest jednym z najlepiej przyswajalnych przez człowieka źródeł żelaza (z anemią boryka się bardzo wiele osób, zwłaszcza dzieci, kobiet w ciąży i karmiących mam). Zamiast łykać syntetyczne żelazo, naprawdę lepiej wprowadzić do codziennej (lub prawie codziennej) diety ten właśnie produkt. 



W jakiej postaci można go kupić? Czy w ogóle można go kupić w normalnych sklepach? W jakiej postaci go jemy? 



Na szczęście większość marketów ma dział EKO, w którym zazwyczaj bez trudu odnaleźć można amarantus. Są oczywiście specjalne sklepy ekologiczne, można go też zamówić (pewnie trochę taniej) przez Internet. 

Amarantus dostępny jest w postaci mąki, która świetnie nadaje się do panierowania (kotleciki - miłość wszystkich Polaków – od teraz w zdrowszej formie), zagęszczania sosów (świetne połączenie z wołowiną) oraz do wszelkiego typu kruchych ciast (zarówno słodkich, jak i słonych tart). W przypadku ciast zazwyczaj robię mieszanki, np. 1/3 mąki pszennej, 1/3 mąki orkiszowej i 1/3 mąki amarantusowej. Podsypuję nią także blachę do innych wypieków. 

Inna postać amarantusa to tak zwany popping. Amarantus ekspandowany, który przypomina minipopcorn :) Można go dosypać do jogurtu. 

Wreszcie moje niedawne odkrycie – amarantus w płatkach, który wygląda jak drobinki złota. Dodaję go głównie do mięs. Właściwie w prawie każdym obiedzie staram się przemycić choć trochę amarantusa. 

A na koniec wersja dla leniwych ;) Amarantus gotowy do spożycia – ciasteczka z melasą, które smakiem i wyglądem przypominają sezamki. Smakowita i zdrowa przekąska (mamy ją zawsze w samochodzie - na wypadek gdyby któreś z nas zgłodniało). 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz